Kolejny dzień to oczekiwanie na wizę pod ambasadą... chwilę po zrobieniu tego zdjęcia, leżałem razem z motorem na środku ulicy... wszystko przez to, że chciałem złapać lepsze ujęcie , ale nie chciało mi się wstawać z motoru...
Do pilnowania motorów zawsze wystawialiśmy niewiastę , bo wiadomo, że kobiety kąsają najboleśniej...
W Rabacie, czekając na wizy do Mauretanii postanowiliśmy zmienić opony w motorach.
Warsztatu, który by się tego podjął szukaliśmy tylko niecałe 2 godziny... ale gdy już znaleźliśmy i wynegocjowaliśmy cenę, okazało się, że chłopaki to mistrzowie w swoim fachu.
Do wymiany opon nie potrzebowali nawet podnośnika.
W stolicy Maroka bacznie przyglądaliśmy się tez najnowszym trendom w motoryzacji...
Po odbiorze wiz zostaliśmy poinstruowani przez pana parkingowego, że lepiej byśmy jechali do Agadiru przez Marakesz...
Gdybyśmy go posłuchali to zyskalibyśmy trochę czasu dzięki autostradzie... ale nie zobaczylibyśmy pięknych dróg między Casablanką i Safi
Dzięki temu, że mieliśmy przekorną naturę mogliśmy też pozwiedzać piękną medinę w Safi i popodziwiać urocze Marokanki.
A tam też poznaliśmy Marokańczyka, który mówił trochę po polsku.
Gdy się do mnie odezwał w środku mediny doznałem ciężkiego szoku...
to tam też zjedliśmy pyszny marokański fast food... do dziś mi się odbija po tej bułce...
Następnego dnia wyruszyliśmy wzdłuż oceanu do Agadiru.
Dowiedzieliśmy się też jak przewozi się kobiety w Afryce
Zaczęliśmy też powoli przyzwyczajać się do monotonnego krajobrazu
W Tiznicie od przypadkowo poznanego Mauretańczyka, który przyjechał do Maroka po warzywa, dowiedzieliśmy się, że w Mauretanii dobrze mieć ze sobą herbatę na łapówki.
Faktycznie się przydała, ale kilka opakowań dojechało z nami do Polski.
Robiąc od czasu do czasu fotki pośród prześlicznych krajobrazów...
Dotarliśmy do wrót Sahary ...
CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz